„Obraz Chrystusa i obrazy świętych nie są fotografiami. Ich istota polega na wyprowadzeniu poza to, co daje się stwierdzić w sposób czysto materialny: polega na obudzeniu wewnętrznych, duchowych zmysłów i nauczeniu nowego spojrzenia, które w widzialnym dostrzega niewidzialne. Sakralność obrazu polega właśnie na tym, że obraz wynika z wewnętrznego oglądu i do niego prowadzi. Obraz musi być owocem wewnętrznej kontemplacji, przepełnionego wiarą spotkania z nową rzeczywistością Zmartwychwstałego, i w ten sposób musi ponownie wprowadzać w wewnętrzne spojrzenie, w modlitewne spotkanie z Panem” (kard. Joseph Ratzinger)
Kilka lat temu na zajęciach ikonograficznych otrzymałam zadanie naszkicowania oblicza Chrystusa na podstawie XV-wiecznej ikony. W domu zasiadłam przy stole i zabrałam się za pracę. Miękki ołówek z cichym szelestem sunął po papierze, tworząc plamy o różnym stopniu nasycenia szarością. Pilnowałam, by jak najdokładniej odtworzyć każdy szczegół. Po pewnym czasie poczułam zmęczenie, więc zaprzestałam szkicowania i spojrzałam na to, co już powstało. A wtedy... natychmiast szybko odeszłam od stołu. Uciekłam od twarzy, która „spojrzała” z pracowicie przeze mnie zarysowanej kartki. Nie porównuję się, ale wówczas głęboko zrozumiałam słowa św. Piotra: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5,8). Przez kolejne dni nie byłam w stanie dokończyć szkicu. Wreszcie, zmuszona upływającym terminem, ukończyłam go, ale wewnętrzne drżenie, które temu towarzyszyło, pamiętam do dziś.
Ludzka twarz niesie wiele treści. Oczy „mówią” więcej i dobitniej niż słowa. Rozchylone w uśmiechu usta potrafią uczynić czyjś dzień lepszym, a zaciśnięte w surowym grymasie nasycą serce smutkiem. Cienkie linie „kurzych łapek” wokół oczu budzą ufność, a surowo zmarszczone brwi – niepokój.
Twarz Chrystusa, powielana od setek lat na tysiącach wizerunków, jest na nich przedziwnie zawsze taka sama – niesie mocny i niepozostawiający wątpliwości przekaz ogromnej głębi najpiękniejszego człowieczeństwa: miłosierdzia, ciepła, delikatności, łagodności, czułości wobec tego, na kogo spogląda, a jednocześnie wewnętrznej siły. Oto Ten, dla Którego nie ma nic niemożliwego! Możliwa więc stała się także miłość aż po krzyż.
Wizerunki Jezusa Chrystusa i innych świętych są spuścizną Kościoła niepodzielonego. Najstarsze, z przełomu II i III w., odnajdujemy w rzymskich katakumbach, a nieco późniejsze, z III w., zdobią wewnętrzne ściany budynku najprawdopodobniej spełniającego, pod pozorem zwykłego domu, funkcje świątyni chrześcijańskiej w Dura Europos (dzisiejsza Syria). Natomiast najstarsze znane tablicowe, czyli na podłożu ruchomym, datowane są na VI wiek. Powstały zatem kilkaset lat przed rozłamem z 1054 roku. Warto o tym pamiętać, patrząc na ikony („eikon” z gr. to „obraz”), których popularność stale rośnie.
Jednym z tych najdawniejszych wizerunków Zbawiciela jest ikona Chrystusa Synajskiego. Odnaleziona w 1975 roku w monasterze św. Katarzyny na Synaju wykonana jest techniką enkaustyki, polegającą na malowaniu pigmentami połączonymi ze specjalnie przygotowanym woskiem pszczelim.
Patrząc na ów wizerunek nie sposób nie dostrzec niezwykłego, zapadającego w serce i pamięć, wyrazu twarzy Zbawiciela, a zwłaszcza słodyczy i łagodności Jego spojrzenia.
W otaczający głowę Pana nimb (aureolę blasku) wpisany jest krzyż. To atrybut, po którym na każdej ikonie rozpoznajemy Chrystusa. Na wewnętrznej szacie (chitonie) widnieje ozdobny pas – clavus. To znak wyjątkowej godności noszącego go (w starożytnym Rzymie w ten sposób zdobione były tuniki dostojników). W ikonografii często określa się go mianem „pasa kapłańskiego”. Prawa dłoń Pana uniesiona jest w geście przyjętym jako gest błogosławieństwa, w którym złączone dwa palce odnoszą się do unii hipostatycznej, zaś pozostałe symbolizują Trójcę Świętą. W drugiej dłoni Chrystusa widnieje zamknięta księga – to zapisana Dobra Nowina albo, jak chcą niektórzy, księga znana z Apokalipsy, którą jedynie Syn Człowieczy może otworzyć.
Ikona Chrystusa Synajskiego, najstarszy znany wizerunek naszego Pana, nie powstała po to, byśmy wiedzieli jak On wyglądał. Jest szansą na nasze spotkanie z Bogiem poprzez kontemplację Jego wizerunku, bowiem „Bóg szuka nas tam, gdzie jesteśmy, lecz nie po to, abyśmy tam pozostali, lecz po to, abyśmy poszli tam, gdzie On jest, abyśmy wznieśli się ponad nas samych.” (kard. Joseph Ratzinger)
Niosąc w sobie pamięć oblicza Chrystusa, noszę także pragnienie, by Jego obraz wyrył się na stałe w moim sercu, abym stawała się ikoną Chrystusa na ziemi – tu i teraz.
Cytaty za: Kard. Joseph Ratzinger, Duch liturgii, Klub Książki Katolickiej, Poznań 2002