Od jakiegoś czasu regularnie uczęszczam na zajęcia sportowe w pobliskim klubie fitness. Nazwa miejsca może być jednak myląca – ćwiczenia, które wykonujemy, mają mało wspólnego ze skocznym aerobikiem; zdecydowanie więcej z CrossFitem. Polega on na wielostawowym, bardzo intensywnym treningu, który silnie angażuje wszystkie partie mięśniowe. Co tu dużo mówić… Nie jest łatwo. Ostatnio, pod koniec zajęć, gdy moje siły były już na wyczerpaniu i miałem wszystkiego dosyć, nagle mnie oświeciło. Dostrzegłem pewną analogię pomiędzy naszymi mozolnymi ćwiczeniami, a… życiem duchowym. Stąd tytuł artykułu łączący angielskie słowo „soul” (dusza) z pojęciem „CrossFit”.
Atmosfera podczas wspomnianych zajęć jest specyficzna. Tutaj wszyscy mają świadomość, że przyszli na prawdziwy „wycisk”. Jeśli nawet zdarzy się, że komuś jej na początku brakuje, to po kilkunastu minutach rzeczywistość szybko to weryfikuje (zdarza się, że w trakcie ćwiczeń ludzie wychodzą z sali i już nie wracają). Podczas, gdy my w strugach potu wykonujemy kolejne ćwiczenia, nasz trener motywuje nas, wygłaszając różnego rodzaju mowy z pogranicza sportu, psychologii i filozofii. Moje ulubione frazy to m.in.: „Miarą każdego sukcesu jest podjęty wysiłek”, „Nagrodą za trud jest poczucie spełnienia”, „Jeśli liczysz na spektakularne efekty, musi boleć”, „Szczęście wymaga ofiary”, „Jeśli nie masz już siły, nie odpuszczaj! Najcenniejsze są właśnie te chwile, kiedy masz dość”. Nie traktuję ich jak prawdy objawionej, nie mniej jednak trzeba przyznać: skutecznie motywują do ciężkiej pracy. Ogólnie przesłanie jest takie, że, aby osiągnąć jakikolwiek sukces sportowy, należy wyjść poza strefę komfortu. Mówiąc prościej: aby nastąpił rozwój, nie możemy poprzestać na wygodnych i przyjemnych dla nas ćwiczeniach. Jeśli bowiem nie czujemy pewnego dyskomfortu podczas wysiłku, oznacza to, że nasze ciało przyzwyczaiło się już do danej aktywności, a co za tym idzie, jej wykonywanie nie generuje żadnych pozytywnych zmian w naszym organizmie. I wiecie co? Wierzę trenerowi. Bez wątpienia jego słowa mają sens! Podobnie myśli pozostałe kilkadziesiąt osób, które tak jak ja, kilka razy w tygodniu z własnej nieprzymuszonej woli, wraca po ten wątpliwie przyjemny „wycisk”.
Niedawno pomyślałem: skoro w sporcie miarą sukcesu jest trud, a gwarantem rozwoju jest wyjście poza strefę komfortu, może warto przełożyć to na życie duchowe? Dlaczego miałbym lenić się w zakresie wiary, podczas gdy ochoczo męczę się (często na granicy sił) dla rozwoju swojego ciała? Przecież Bóg zachęca nas do stawiania sobie poprzeczki wysoko: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1P 1,16). Chodzisz w niedzielę do kościoła? Modlisz się? To świetnie! Pewnie można osiągnąć Niebo prostymi środkami, ale… Myślę, że z miłości do Jezusa, warto nie osiadać na laurach, warto zawalczyć o rozwój. Warto wciąż się doskonalić. W końcu chodzi o sprawę najważniejszą w naszym życiu – o zbawienie.
Ogłaszamy zatem wiosenną akcję „SoulFit – spoć się duchowo”! Podejmiesz wyzwanie? Zapraszamy! Wyjdź z nami poza strefę komfortu! Szukaj wyzwań, aby osiągnąć progres. Koniec z obijaniem! Pomęcz się trochę, by zbliżyć się do Tego, Który tak bardzo cię kocha. Poniżej kilka przykładowych ćwiczeń (wszystkie wymagają wysiłku; efekty gwarantowane):
- Uczestniczysz w mszy św. w niedziele? A może spróbujesz także choć raz w tygodniu?
- Lubisz czytać książki w wolnym czasie? A może poczytasz Pismo Święte?
- Opuszczasz kościół zaraz po zakończeniu mszy? A może zostaniesz na kwadrans i spróbujesz ot tak, po prostu, pobyć z Bogiem ukrytym w Najświętszym Sakramencie?
- Jesteś serdeczny dla swoich znajomych i przyjaciół? A może spróbujesz okazać życzliwość także tym, którzy są dla ciebie niemili; tym, których nie lubisz?
- Skrupulatnie oszczędzasz pieniądze i gromadzisz wartościowe przedmioty? A może ofiarujesz jakiś datek na wybraną fundację dobroczynną?
- Lubisz odprawiać litanie, koronki, nowenny? A może spróbujesz na modlitwie przez chwilę nic nie mówić, otwierając uszy i serce na Jego natchnienia?
- Przejmujesz się tym, co ludzie o tobie myślą? A może złapiesz dystans i stając w prawdzie, zaczniesz być sobą, nie martwiąc się o opinię innych?
- Masz słabość do słodyczy albo alkoholu? A może czasem ich sobie odmówisz, a za zaoszczędzone pieniądze kupisz posiłek bezdomnemu?
- Przyznajesz się do wiary na spotkaniach swojej wspólnoty? A może zaczniesz mówić bardziej otwarcie o wierze w szkole, w pracy?
- Lubisz być czysty, pachnący i ładnie uczesany? A może wybierzesz się na pieszą pielgrzymkę albo rajd rowerowy (np. michalicki)?
- Często narzekasz: na brak pieniędzy, na pracę, na naukę, na złe samopoczucie? A może przyjmiesz przeciwności losu i nadasz im sens, ofiarowując je Bogu?
- I tak dalej…
Chcesz być bliżej Boga? Działaj! Wstań z kanapy wewnętrznej stagnacji, przywdziej dres duchowej otwartości i… do roboty! Czas się trochę spocić dla Pana Boga. Aby osiągnąć efekty, musisz wyjść poza strefę komfortu. Obyśmy wszyscy mogli kiedyś powtórzyć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem (...). Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości...” (2Tm 4, 7-8).