Nie uwierzycie. Nie chcę być szczęśliwy!

Wiem, że to, co zaraz napiszę, może zostać uznane za dziwne, ale tak po prostu czuję i myślę. Chciałbym, żebyście mnie dobrze zrozumieli. Wszyscy żyjemy pod nieuświadomioną presją bycia szczęśliwym. Dookoła przekonywani jesteśmy, że szczęście się nam po prostu należy i jesteśmy nieszczęśliwi, bo sami nie pozwalamy sobie na szczęście. Nieszczęśliwe życie miałoby być dowodem na to, że robimy coś źle i właściwie to nasza wina.

Kiedy jednak głębiej się nad tym zastanowić, to właściwie trudno nawet powiedzieć, na czym owo szczęście miałoby polegać. Czy chodzi o zdrowie, wolność, dobrobyt, udane relacje, spełnianie marzeń, nieprzejmowanie się niczym? Każdy szczęściem nazywa coś innego. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś tu na ziemi ze spokojnym sumieniem mógłby powiedzieć: „Jestem w stu procentach szczęśliwy”. Ta potrzeba bycia szczęśliwym działa jak narkotyk. Utrzymuje nas w iluzji i wpływa na nasze decyzje. Jest także źródłem frustracji. Bo jak poradzić sobie z faktem, gdy tak bardzo chcę być szczęśliwy, ale ostatecznie szczęśliwy nie jestem? Paradoks polega na tym, że poszukiwanie szczęścia stało się źródłem nieszczęścia.

Uwolnienie się od presji bycia szczęśliwym tu na ziemi uważam za jedno z najważniejszych odkryć duchowych. Czy będę miał szczęśliwe życie? Nie wiem, pewnie nie, ale ja wcale nie muszę być szczęśliwy. Celem mojego życia nie jest bowiem posiadanie szczęścia tu na ziemi, ale szczęście przygotowane przez Boga poza nim. Oczywiście, nie oznacza to, że nie ma w moim życiu momentów szczęśliwych, ale są one raczej dodatkiem do życia niż jego motywem przewodnim. Może to właśnie miał na myśli Jezus, gdy wygłaszał błogosławieństwa („szczęśliwości”), a szczególnie jedno z nich: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Ja przekładam je na mój język i mówię do siebie: „Szczęśliwi nieszczęśliwi, albowiem oni będą naprawdę szczęśliwi”.