W roku 1892 roku ks. Bronisław Markiewicz został proboszczem w Miejscu (Piastowym), małej wiosce na Podkarpaciu, dokąd przybył jako salezjanin. Oprócz pracy parafialnej zaczął gromadzić biedne i opuszczone dzieci i przygotowywać je do życia.
Pewnego słonecznego południa, jak to zwykle w lipcu w Miejscu bywało, po wspólnym posiłku ksiądz Bronisław szukał cienia. Prawie nigdy nie brakowało go na obiedzie w Zakładzie wśród dziatwy. Głęboko zamyślony usiadł pod rozłożystym drzewem, skąd mógł podziwiać królującą nad Miejscem wieżę kościoła parafialnego. Ale mógł też patrzeć z uznaniem i nadzieją na dom, w którym jak w mrowisku roiło się od chłopców. Chociaż ile razy udawał się na spoczynek, tyle razy odczuwał obawy o ten ogromny budynek. Dom był przecież drewniany, a w nim stu chłopców.
Mimo ogromu spraw i problemów, które czekały na rozwiązanie, czuł się szczęśliwy. Codziennie zgłaszały się sieroty proszące o przyjęcie. Prośby napływały też pocztą. A ksiądz Markiewicz nikomu nie odmawiał przyjęcia. Mógł im dać dach nad głową, skromny talerz zupy, zrozumienie oraz zdobycie wiedzy i zawodu. Ale to niewiele, a zarazem tak dużo, bo to, co chłopcy tu otrzymywali, koiło ich młode umysły i serca, często już wcześniej poranione. Pobudzało także do twórczego wysiłku i rzetelnej pracy, by być dobrymi synami Kościoła i pożytecznymi obywatelami w społeczeństwie.
Ksiądz Markiewicz trwałby dalej w tej zadumie i snułby dłużej plany na przyszłość, ale z tego stanu wyrwała go postać młodego mężczyzny, który się przed nim pojawił. Nieoczekiwany przybysz popatrzył radośnie na księdza Markiewicza, który zdał sobie sprawę, że gdzieś go już przecież spotkał. Jednak ślady tego spotkania pokrył kurz czasu. Gdy tak się zastanawiał, usłyszał:
– Księże Bronisławie, przyszedłem tutaj, żeby księdzu pomóc.
Zaskoczony apostoł opuszczonych dzieci starał się coś powiedzieć.
– Ale…, jak to...?
– Powściągliwość i praca..., powściągliwość i praca…