Nie ma obowiązku większego nad obowiązek wdzięczności – tak mawiał święty biskup Ambroży, gdy pouczał swoich wiernych. Wdzięczność, czyli dziękczynienie zajmuje w Kościele szczególne miejsce. Powiem więcej, wdzięczność została w pewnym sensie sakramentem.
Nie bez powodu spotykamy się na Eucharystii, czyli po grecku „dziękczynieniu”, aby oddać Bogu to, co się mu słusznie należy. Dziękujemy za wiele rzeczy. Warto zacząć od tego, że w Eucharystii składamy dzięki za to, co było, ale nie w minionym roku, ale za to, co było kiedyś, kiedy jeszcze nas nie było. Wspominamy bowiem najważniejsze wydarzenie w dziejach świata, czyli przyjście Boga na świat i jego zbawcze dzieło, dzięki któremu możemy mieć nadzieję na zbawienie. Czasami o tym zapominamy, ale za każdym razem intencją Mszy świętej jest zbawienie świata. To punkt wyjścia, od którego powinny wychodzić nasze indywidulane intencje. Jeżeli coś nie byłoby zgodne z tą podstawową intencją to nie będzie też intencją mszalną.
Na dzisiejszej Eucharystii dziękujemy także za to, co nas spotkało w minionym roku. Nie był to zapewne rok łatwy. Nadal przecież wielu ludzi choruje i umiera z powodu pandemii, rodzą się nowe problemy. Wbrew nadziei ufamy, że Bóg nie zostawił nas samych, że bez niego, być może, ten rok byłby nie do zniesienia. Najbardziej zaskakujące wydaje się to, że powinniśmy być wdzięczni także za rzeczy, których nie jesteśmy świadomi. Bóg lubi do człowieka przychodzić niezauważalnie. Korzystamy z Jego dobroci i hojności. Sami nawet nie wiemy kiedy. Czy nie powinniśmy być wdzięczni za każdy oddech, za każde bicie serca, za każdy uśmiech drugiego człowieka, za każde dobre słowo, za każdy zachwyt nad światem, za obecność innych ludzi, za wiarę, za tysiące rzeczy, które umykają nam w codziennym życiu?
Nasze dziękczynnie nie musi dotyczyć tylko przeszłości i teraźniejszości. Jeżeli Bóg jest dobry, a na pewno jest, to już dziś możemy mu dziękować za rzeczy, które dopiero nas spotkają. Bóg przygotował dla nas wiele. Przed nami cały rok – 365 dni Bożej Opatrzności. Ktoś zapyta, skąd ta pewność? Przede wszystkim z obietnicy Jezusa, który poprzysiągł, że będzie z nami aż do skończenia świata. W języku Boga „być z kimś”, to znaczy „kochać Go”. A zatem już dzisiaj otrzymujemy obietnicę, że nawet w naszych najtrudniejszych relacjach i w kontakcie z najtrudniejszymi ludźmi, nadal jesteśmy kochani bezwarunkowo przez Boga.
To nie przypadek, że w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia spotykają się ze sobą święci. Papież Sylwester I i Boża Rodzicielka łączą stare z nowym, przeszłość z przyszłością. Sylwester jest papieżem, który za swojego pontyfikatu był świadkiem wydania edyktu mediolańskiego. To był przełom w historii chrześcijaństwa. Zakończył się okres prześladowań (z małym wyjątkiem za czasów Juliana Apostaty). Sylwester I jest znakiem nadziei, że nie ma takiego prześladowania, które nie przyniosłoby owoców. Mimo ogromu cierpień i śmierci. Chrześcijaństwo rozrosło się, a „krew męczenników stała się posiewem nowych chrześcijan”. Słabość okazała się mocniejsza. To lekcja dla nas. Młodzież dzisiaj często mówi: „Te jest słabe”. Tak, właśnie z tej słabości często rodzi się lepsze. Bóg często posługuje się tym, co słabe i trudne, aby zahartować to, co nadejdzie później.
Wróćmy teraz do Maryi. Święto Bożej Rodzicielki obchodzone jest oficjalnie od 1931 roku, ale sam tytuł ma korzenie starożytne. W 431 roku Sobór w Efezie nazwał Matkę Jezusa Chrystusa „Theotokos” – Bożą Rodzicielką. Dzisiaj tytuł ten nie budzi naszych wątpliwości. Bez obaw mówimy przecież o „Matce Bożej”, czy o „Matce Boga”. Ale jeśli się tak głębiej zastanowić to, czy Bóg może mieć matkę? I co to oznacza, że zrodziła Boga? To wcale nie było takie oczywiste. Powszechnie przyjmowano, że Maryja jest matką Jezusa. Ale czy jest matką Boga?
Do akcji musiały wkroczyć najtęższe umysły. Spór toczył się między biskupem Konstantynopola – Nestoriuszem, a biskupem Aleksandrii - Cyrylem. Nestoriusz i jego zwolennicy nestorianie odrzucali tytuł „Boża Rodzicielka”. Twierdząc, że Maryja urodziła co najwyżej Chrystusa, ale nie może być w żaden sposób Matką Boga. Przeciwnie twierdził św. Cyryl, biskup Aleksandrii, który wyprawił się na statkach do Konstantynopola z niemałą armią mnichów. Żegnano go w porcie niczym faraona. W Konstantynopolu porozsyłał mnichów do kościołów i portów, aby głosili kazania w obronie tytułu Theotokos. Cyryl otworzył sobór i już na samym początku potępił Nestoriusza. Jakiż to musiał być odważny człowiek i jak silnie przekonany o swojej racji! Cesarz, który raczej sprzyjał Nestroiuszowi ostatecznie jednego i drugiego patriarchę wtrącił do więzienia. Ostatecznie obaj zostali uwolnieni, a w Kościele od tego czasu mówi się o Maryi jako „Bożej Rodzicielce”, bo rodząc Chrystusa jako człowieka urodziła Go także jako Boga. Dlaczego o tym wspominam? Ta historia jest dowodem na to, że wielkie sprawy okupione są nieraz wielkim wysiłkiem, niemal wojennym. Walka o wiarę, o rodzinę, o pracę, o nasze relacje nieraz może mieć naprawdę dramatyczny przebieg. Nad wszystkim jednak czuwa Duch Święty, który nie pozwoli zginąć prawdzie, bo jest Duchem Miłości.
Warto zatem powierzyć nadchodzący rok Duchowi Świętemu, Duchowi Miłości, który wyjaśnia nam tajemnice dobrego życia. Warto prosić o wstawiennictwo Jego Oblubienicę – Bożą Rodzicielkę, bo to o Jej cześć walczą wierzący i wreszcie wspomnieć świątobliwego papieża Sylwestra – papieża od wolności religijnej, aby wolność była w nas. Bo kto jest wewnętrznie wolny ten nigdy nie upadnie.
Boże daj nam dobry rok, a my już dzisiaj za niego będziemy Cię chwalić!