Był ciepły letni wieczór w Przemyślu. Słońce schylało się nad miastem. Zaniepokojone ptaki krążyły, szukając przytulnego miejsca do snu. Blednące promienie słońca przeciskały się między gałęziami drzew i powoli znikały na zawsze. Tu i ówdzie spacerowali parafianie. Wiecznie żywe dzieci bawiły się, chcąc przedłużyć kończący się dzień.
Ks. Bronisław Markiewicz wyszedł z kościoła i udał się w kierunku Sanu. Przyciskał brewiarz pod ramieniem, a palcami przesuwał paciorki różańca. Obserwował go smukły, nędznie ubrany chłopiec. Niezmiernie ciekawymi oczami śledził ruchy młodego kapłana i powoli przybliżał się do niego. Przypatrywał mu się z podziwem i nasłuchiwał, by uchwycić chociażby jedno słowo, które szeptały wargi kapłana. Gdy ksiądz Markiewicz usiadł na ławce, by odpocząć i posłuchać szmeru wody, która pluskała radośnie i obmywała kamienie, które jakby też chciały zapaść w nocny sen, chłopiec usiadł obok niego.
–Czyżby to był ten sam, którego tutaj, 10 lat temu, słuchałem? – pomyślał Markiewicz.
– Kim on jest? Ale ten chłopiec nie przepowiadał, tylko po chwili milczenia zapytał:
–Co trzeba robić, żeby być jak Ksiądz?
Markiewicz, jakby miał już przygotowaną odpowiedź i jakby chciał go przekonać, zareagował bez wahania: –Powściągliwość i praca, chłopcze..., powściągliwość i praca …. ciesz się tym, co masz…, bądź zawsze jak dziecko i pracuj wytrwale, jak to robił Pan Jezus w Nazarecie. To wzmocni twój charakter. Idź na Mszę św. i pozwól Chrystusowi, by kształtował twoje serce. Bądź radosny, bo radość jest, jak kwitnące drzewo.
Gdy chłopiec to usłyszał, skoczył na równe nogi i znikł wśród sennych gołębi, które łopocząc skrzydłami, zerwały się i przeleciały nad krzewami układającymi się do snu. Pędziły za nim słowa: powściągliwość i praca.... powściągliwość i pra...