Wiem, że tytuł tego wpisu jest przerysowany. Nie zmienia to jednak faktu, że warto przyznać się do pewnej rzeczy, o której wielu ewangelizatorów wie, ale boi się powiedzieć ją na głos. Zanim jednak przejdę do szczegółów, chciałbym posłużyć się pewnym przykładem.
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na lekcji języka polskiego. Na tablicy nauczycielka zapisuje temat: „Omówienie dramatu Ajschylosa pt. Prometeusz Skowany”. Uczniowie grzecznie zapisują w zeszytach krótką notatkę, a nauczycielka rozpoczyna wykład. Monotonnym głosem przedstawia autora, sylwetki bohaterów, przesłanie dramatu, jego oddziaływanie na literaturę wszystkich wieków i ostatecznie stawia uczniom zadanie, aby napisać krótkie wypracowanie o znaczeniu mitu prometejskiego w „Dziadach” Adama Mickiewicza. Pod koniec lekcji, zachwycona własnymi słowami, zachęca uczniów do czytania innych dzieł mistrza Ajschylosa i ma nadzieję, że po zakończonych zajęciach młodzież pobiegnie do biblioteki i wypożyczy antologię dzieł starożytnych, bo przecież nic wspanialszego nie można sobie wyobrazić. Lekcja się kończy, a uczniowie wstają i idą do sklepiku na drożdżówkę i butelkę coli. Nikt już nie pamięta o Ajschylosie ani nawet o wielkim micie, który usłyszeli. Nigdy ich to nie interesowało i żadne zapewnienia tego nie zmienią. Panią nauczycielkę szanują, ale wiara w znaczenie mitów i dobrej literatury to dla nich fikcja. Być może nawet czują, że mówiono o czymś ważnym, ale to nie czas na takie rzeczy. Proza życia potrafi pokonać nawet największe idee i dobre chęci. Za dwa lata matura, a po niej nikt przecież nie będzie ich pytał o Ajschylosa, Prometeusza, ani nawet o piękną Antygonę, która zginęła tragiczną śmiercią. Nauczycielka podzieli los bohatera, o którym tak namiętnie opowiadała. Za rok kolejne pokolenie posłucha o buntowniku, który przyniósł ludziom ogień. Z Prometeusza stanie się ostatecznie Syzyfem, który nieustannie toczy na górę swój kamień.
Podobnie rzecz się ma z ewangelizacją młodych. Mylą się ci, którzy twierdzą, że moc słowa przekonuje innych do własnych idei. Współczesny człowiek bardziej widzi niż słyszy. Jednak nie w słuchaniu leży problem. Człowiek XXI wieku jest niezainteresowany myśleniem, ideą, nadprzyrodzonością. Stał się człowiekiem szarej codzienności okraszonej filmikami na tik toku i rozrywką, która działa jak narkotyk. Nie zajmuje się religią, bo uważa ją za zbyteczną, niepotrzebną. Co więcej, często traktuje ją jako szkodliwą i zniewalającą.
Nasze dobre chęci nie wystarczą. Ewangelizacja na styl lekcji języka polskiego nie ma po prostu sensu. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem pozostaje ewangelizacja przez styl życia. Ta jest o wiele trudniejsza dla ewangelizatora. Wymaga działania w zgodzie z przekonaniami, radykalizmu, szczerości, autentycznej postawy względem drugiego człowieka. Łatwiej jednak jest mówić, niż zrobić. Ewangelia, która nie stała się częścią życia ewangelizatora jest po prostu nieautentyczna i nikogo nie nawróci.
Myślę, że postępująca sekularyzacja młodzieży jest nie do zatrzymania. Całe pokolenia wychowane na „religijności słów” nie są w stanie przekonać pokoleń, które zwyczajnie nie chcą słuchać. Choćby nasze idee były największe, najszlachetniejsze i najwznioślejsze nic to dla nich nie znaczy, bo na dużo niższym poziomie nie wierzą już nie tyle w Boga, ale nawet we własne człowieczeństwo, godność drugiego człowieka, czy tak podstawowe wartość jak miłość, uczciwość i dobro. Niestety, ale Jezus w takim świecie młodych podzieli los Ajschylosa. Z udawaną rewerencją wpadnie w odmęty niepamięci.