Wszelkie rozważania o miłości prędzej czy później kończą się bardzo górnolotnie. Pewnie tak samo będzie i tym razem, ale mimo wszystko chciałbym napisać o pewnym aspekcie miłości, który niewątpliwie bardzo się nam podoba.
W dzieciństwie każdemu z naz zapewne zdarzało się coś przeskrobać. Rozbiliśmy szybę, pomalowaliśmy ściany kredkami, obcięliśmy sobie samodzielnie grzywkę czy oddaliśmy kolegom ostatnie zapasy z lodówki. Zdarza się, takie jest życie. Pamiętam jednak, że w takich momentach, gdy już prawda wyszła na jaw, moi rodzice i dziadkowie na wiele spraw przymykali oko. Dobrze wiedziałem, że oni wiedzą i oni wiedzieli, że ja wiem, że oni wiedzą. Mimo wszystko nie reagowali agresją, złością i nie spieszyli z surowym wymierzeniem sprawiedliwości. Czekali na dobry moment, obserwowali, sugerowali między słowami przyznanie się do winy. W takich chwilach czułem się kochany prawdziwą miłością, która autentycznie „nie szuka swego” i „wszystko znosi”. Przymykanie oka na sprawy błahe, drugorzędne jest pięknym odcieniem miłości.
Niestety z wiekiem często zapominamy o tym doświadczeniu „miłości z zamkniętym jednym okiem” i nawet w stosunku do osób ukochanych bywamy surowi, potępiający i i krytyczni. Cierpi na tym przede wszystkim miłość, która z natury rzeczy domaga się ofiary i troski o drugiego człowieka.
Może warto zatem czasami przymknąć oko na wady i słabości naszych najbliższych, aby w imię miłości zobaczyć więcej niż nam się zdaje.