Wiara, o której zapomniałem

Koniec urlopu. Wracamy do pracy! Na szczęście na wakacjach nie brakowało wydarzeń, które bez wątpienia były znakami Bożej łaski. Jednym z nich okazało się odnalezienie moich starych notatek, które pisałem przed maturą.

Był rok 2006. Zaraz na początku roku kupiłem duży zeszyt, który miał mi posłużyć jako narzędzie do powtórek. Pamiętam, że sporo tego było. Oprócz obowiązkowego języka polskiego i angielskiego (z którego swego czasu byłem zagrożony!) czekała mnie intelektualna walka z przedmiotami rozszerzonymi: biologią, chemią i fizyką. Jak się chciało być lekarzem to trzeba było ponieść tego konsekwencje. Jednak nie same notatki z cyklu Krebsa, jednostek molowych i zasad termodynamiki wzruszyły mnie do łez, ale tytułowa strona, na której widniał własnoręcznie wykony napis: „Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać? Pan obrońcą mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę? (Ps 27).

Ten cytat z Księgi Psalmów był moją nadzieją na zdanie matury i dopiero dzisiaj zrozumiałem, że był także jakąś dziwną zapowiedzią tego, że jednak lekarzem nie zostanę. Wróciłem myślami do wiary z tamtych czasów. Była to wiara neofity. Człowieka, który po nocach czytał „Katechizm” ks. Łabętowicza, bo nie miał zielonego pojęcia o wierze, która tak go zafascynowała. Matura, która miała być centralnym wydarzeniem tamtej wiosny zeszła na plan dalszy. Zakochałem się w Bogu i tylko to się liczyło. Wiedziałem, że niczego nie muszę się bać, bo „Pan jest ze mną”. Gdybym wtedy poprosił o cokolwiek Pana, to z pewnością bym to otrzymał. Miałem wiarę jak ziarnko gorczycy.

Poruszyła mnie wiara z tamtych dni. To ona jest moją „pierwotną miłością”, o której zapomniałem i zakopałem pod całym stosem rzeczy, grzechów i postaw człowieka letniego. Wracam ze łzami w oczach do czasu, gdy wszystko zawdzięczałem Bogu i nie było godziny w ciągu dnia, w której nie wznosiłbym myśli ku niebu. Pan prawdziwie był moim światłem i zbawieniem. Czy będzie nim nadal?